reklama
KategorieKobietaSilesia Flesz najnowsze informacje

W moim mieście. Spacer po Mysłowicach z Dorotą Konieczny-Simelą

reklama

Zapraszamy na spacer po Mysłowicach. Naszą przewodniczką będzie Dorota Konieczny-Simela.

Dorota Konieczny-Simela to dyrektor mysłowickiego I Liceum Ogólnokształcącego, radna Sejmiku Województwa Śląskiego, społeczniczka.

Skwer na Bończyku. „Miasto naprawdę bywa ładne”.

Mysłowice, Górny Śląsk. Sympatyczny skwer nieopodal kościoła pw. Ścięcia św. Jana Chrzciciela. Miejsce, w którym zaczynamy nasz spacer. Dlaczego akurat tu?

To tutaj na Bończyku dla Doroty Konieczny-Simeli zaczęło się życie w Mysłowicach. Nie urodziła się w tym mieście, lecz to tu właśnie przybyli jej rodzice. Dawno temu, jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku. Głęboki PRL. Okoliczna zabudowa dopiero powstawała. Osiedlali się tu głównie pracownicy kopalni „Mysłowice”. Klasyczna śląska „kopalnia żywicielka”. żywiła nie tylko Ślązaków. Pograniczne Mysłowice, położone na skraj samym skraju Górnego Śląska, z dawien dawna przyciągały poszukujących zarobku z Zagłębia czy Galicji. A za czasów PRL-u coraz liczniejszych przybyszów z odległych nawet części Polski. Dziś przekrój ludnościowy tej dzielnicy miasta jak gdyby odzwierciedla historię Mysłowic. Część ich mieszkańców stanowią rodowici Ślązacy, ale druga, bardzo duża część mysłowiczan to przyjezdni. Ci, którzy przyjechali pracować na tutejszej kopalni oraz ich potomkowie.

reklama

Za PRL-u skwer jeszcze nie istniał, w tym miejscu było wykarczowane pole i chaszcze. Może i interesujące z perspektywy ucznia podstawówki, niemniej…

– Drzewa wokół nas w większości zostały nasadzone – wspomina Dorota Konieczny-Simela – Pamiętam je jeszcze od młodych pędów. A zagospodarowywanie skweru od każdej ławki, każdego wytyczonego odcinka tej kostki. Ten właśnie skwerek to jedno z takich miejsc, gdzie uświadamiam sobie, jak zmienia się okolica.

Dorota Konieczny-Simela
fot. Tomasz Borówka

Czym przyciągają Mysłowice

Nie zmienia się natomiast, a raczej nie ustaje, napływ nowych mieszkańców do Mysłowic.

– Wbrew pozorom, jesteśmy jednym z niewielu miast, do których napływa ludność – przypomina pani Dorota. – Umieralność i dzietność nie równoważą się u nas niestety, jednak Mysłowice – szczególnie ich południowe dzielnice – przyciągają przyjezdnych.

Czym? Po pierwsze, świetnym powiązaniem komunikacyjnym. Bardzo stąd blisko do Katowic, dzięki autostradzie A4 można szybko dojechać nawet do Krakowa. Po drugie, ziemia nadal jest tu relatywnie tania. Katowice są już zapchane i wyczerpane, tu zaś można naprawdę dobrze mieszkać.

– Są ludzie, którzy przyjechali tutaj w ciągu ostatnich kilku lub kilkunastu lat. A teraz rzeczywiście są fanami tego miasta – podkreśla moja rozmówczyni – Dla przyjezdnych, a i mieszkańców niektórych dzielnic, może to być niespodzianką, ale miasto naprawdę bywa ładne. Problem Mysłowic polega na tym, że właściwie nie ma tu takiego jasnego, zdefiniowanego pomysłu na miasto. Że choć są wielkie aspiracje np. w dziedzinie kultury – czyli np. teatr, czy nauki jak uczelnia wyższa – to z drugiej strony nie jesteśmy jak dotąd w stanie sprawić, by dla tych, którzy wybrali Mysłowice jako miejsce zamieszkania, nie były one typową sypialnią. Takich urokliwych miejsc, jak ten malutki skwerek, nie jest w Mysłowicach wiele. Dlaczego nie przykładamy zbytniej wagi do zagospodarowywania tego typu zakątków?

Basen przy kopalni „Mysłowice”. „Fajny, wprost fenomenalny czas”

Jej ojciec, Lechosław Konieczny, też był zatrudniony na kopalni. Nie był górnikiem. Jako trener sekcji sportowej trenował młodych pływaków. A wśród nich własną córkę. Basen przy KWK „Mysłowice” Dorota Konieczny-Simela wspomina ze szczególnym sentymentem.

– Bardzo, niezwykle wręcz ważne miejsce – opowiada. – Dokładnie tu było wejście na basen kopalniany. Na tym basenie spędziłam bardzo, bardzo dużą i ważną część mojego życia.

„Wspomina” i „było” – gdyż po dawnej krytej pływalni z 25-metrowym, czterotorowym basenem pozostał tylko niezagospodarowany plac przy ulicy Bernarda Świerczyny, porośnięty chaszczami i poznaczony paroma smętnymi stertami gruzu. Likwidacja kopalni podcięła podstawy bytowe finansowaniu przez nią sportu. Także pływackiego.

– Kiedy upadła kopalnia, basen przez jakiś czas jeszcze funkcjonował, ale ostatecznie zrównano go z ziemią w 2018-2019 roku. Straszne – przyznaje z nieukrywanym żalem Dorota Konieczny-Simela.

Dorota Konieczny-Simela
Fot. Tomasz Borówka

Jak wyczynowcy

Woli jednak dobre wspomnienia związane z tym miejscem. A tych na szczęście nie brakuje:

– Spędzaliśmy tu po parę godzin dziennie. Pierwszy trening zaczynał się o 6.00-6.15. Musiałam tutaj dojść ponad dwa kilometry na nogach, czasami przyjeżdżałam na rowerze. Potem godzina, półtorej pływania. Pływalnia miała ogromne okna, wychodzące na teren kopalni. Widziałam przez nie toczące się tam życie zakładu. Świat za nimi wydawał się jakąś zupełnie inną bajką. O 7.30 pod prysznic, potem suszenie włosów i do szkoły… Tam lekcje upływały szybko, trwały do 15-16. Po nich zdarzało mi się czasami zdążyć do domu, tam ewentualnie zjeść obiad, jeżeli nie zjadłam go w szkole… – i o 17.30 zaczynaliśmy tutaj kolejny trening. Codziennie pływaliśmy średnio 7 kilometrów.

– Kiedy dzisiaj mówię komuś, że można było trenować pięć razy w tygodniu rano i po południu, a w sobotę i niedzielę jechać na zawody, to nikt nie jest w stanie w to uwierzyć – dodaje Dorota Konieczny-Simela. – Dziś tak trenują chyba tylko wyczynowcy, mający sponsorów za grube miliony. Fajny, wprost fenomenalny czas. I niezapomniane wrażenia.

A do tego budowanie silnych więzi między młodymi pływakami. Więzi, które w wielu wypadkach przetrwały do dziś, podtrzymywane nie tylko poprzez regularne spotkania na szkolnych jubileuszach, ale i za pośrednictwem social mediów. Żyje też nadal dobra pamięć o legendarnym trenerze Lechosławie Koniecznym, absolutnym pasjonacie swojego zawodu, który potrafił motywować jak nikt inny. I to nie tylko do sportowych wyników, ale i wyboru życiowych dróg. Przełamywania schematu, że jeżeli ktoś wywodzi się z dzielnicy familoków wokół kopalni, to na tej kopalni skończy. Dzięki niemu wielu poszło dalej niż na gruba. Podkreśla to sam Artur Rojek, również wychowanek sekcji. Znany muzyk w 1984 roku wywalczył mistrzostwo Polski na dystansie 400 m stylem dowolnym.

Szkoła. „Do dziś pamiętam smak żuru”.

Basen był przy kopalni, a sekcja pływacka działała przy Klubie Sportowym Górnik 09 Mysłowice, powołana do życia w 1977 r. Jednak tworzyli ją niemal w całości uczniowie ówczesnej Szkoły Podstawowej nr 4 im. Wincentego Pstrowskiego, w 1982 r. ustanowionej Szkołą Sportową (dziś to Szkoła Podstawowa Sportowa im. Olimpijczyków Śląskich w Mysłowicach).

Wszelako dla sportowca ważny jest nie tylko trening, lecz i dieta.

– Najlepsze obiady świata, jakie jadałam, były gotowane właśnie przez panie kucharki z naszej szkoły. Do dziś pamiętam smak żuru – zachwala Dorota Konieczny-Simela – A także chleba, który kupowano w pobliskiej piekarni. Jako matka trojga dzieci – gotująca, piorąca, sprzątająca i robiąca wszystko inne, typowa pani domu – całe życie usiłuję też odtworzyć ten smak. Kompletnie bez szans – śmieje się.

Dorota Konieczny-Simela
Fot. Tomasz Borówka

Ale szkoła się zmieniła. Stoimy przed jej nową częścią, czyli zbudowaną dopiero przed kilku laty halą sportową. Za uczniowskich czasów pani Doroty szkoła zajmowała tylko jeden budynek. Jako Szkoła Sportowa jest szkołą pozaobwodową, czyli uczęszczają do niej uczniowie z całych Mysłowic. A i z pobliskiego Sosnowca, który jest tuż za miedzą. Słowem, i tutaj manifestuje się mysłowicka wielokulturowość.

Żydowski cmentarz. „Co jest za tym murem?”

Wyjątkowo wymierna pamiątka tej wielokulturowości znajduje się tuż obok szkoły, za przylegającym do niej murem.

– Gdy chodziliśmy do szkoły sportowej, miejsce skrywające się za murem było zupełnie odizolowane i zaniedbane. Nie można było tam wchodzić. W związku z czym ten mur absolutnie, ale to absolutnie pobudzał moją wyobraźnię. Tym bardziej, że byłam wtedy na etapie lektury „Tajemniczego ogrodu”. Wprawdzie „wszyscy wiedzieli”, że prawdopodobnie to jakiś cmentarz. Ale nie funkcjonowało w tutejszej świadomości, że to cmentarz żydowski.

Fot. Tomasz Borówka

– A był wtedy zdewastowany, macewy poprzewracane, przykryte jakąś wręcz niewiarygodną ilością liści i gałęzi. Dopiero w 2011 wzięło się za to paru pasjonatów. Wywieźli stąd chyba całe tony śmieci. Dziś cmentarz jest uporządkowany i zadbany, przy bramie umieszczono pamiątkową tablicę. Przywraca się też pamięć pochowanych tu zasłużonych mysłowiczan, z Jacobem Lustigiem na czele.

– Był bardzo ważną osobistością w tutejszym samorządzie – opowiada Dorota Konieczny-Simela. – Miał ogromny wpływ na to, że Mysłowice odzyskały prawa miejskie. Przy tym był bardzo nowoczesnym lekarzem, który prowadził badania nad porodami kobiet i znieczuleniem w czasie porodów. W drugiej połowie XIX wieku!

Mysłowice dbają o pamięć Lustiga. W mieście działa Mysłowickie Towarzystwo Historyczne im. Jacoba Lustiga, jego imię nadano też sali konferencyjnej Urzędu Miasta. Warto wspomnieć, że Lustig również nie był rodowitym mysłowiczaninem. Czar tutejszej wielokulturowości ma już swoje lata – czy raczej stulecia – i trwa nadal.

Przez centrum. „Wyeliminowano tę część miasta z obrotu”.

W drodze do niekwestionowanej (choć na razie potencjalnej) turystycznej atrakcji Mysłowic przedzieramy się rozkopaną ulicą Powstańców. Urząd Miejski może pochwalić się salą imienia Lustiga, jednak wykopkami tuż przed samą swą siedzibą już niekoniecznie. Końca prac przy remoncie tramwajowego torowiska nie widać, choć miał nastąpić jeszcze w 2022 r. W styczniu 2023 miasto i Tramwaje Śląskie zerwały kontrakt z wykonawcą. Właściwie ledwo co, bo w grudniu, w przetargu wyłoniono następnego. – Na praktycznie trzy lata tak jakby wyeliminowano tę część miasta z obrotu – ubolewa Dorota Konieczny-Simela. – Przez to, że nie da dojechać i trudno dojść, mnóstwo małych przedsiębiorców ma niestety problemy finansowe. Chodzi w dużej mierze o zakłady prowadzone od pokoleń. A tu najpierw pandemia, a jeszcze teraz to torowisko…

Fot. Tomasz Borówka

Uważając na wykop i buldożery, dojeżdżamy do naszego celu: Przewiązki.

Przewiązka. „Charakterystyczne i bardzo niewykorzystane”

To koniec ulicy Powstańców, dalej rozciąga się park Promenada, z Kompleksem Sportowym Promenada – MOSiR Mysłowice i stadionem KS 06 Lechia Mysłowice. „06” od roku 1906, daty założenia tego jednego z najstarszych śląskich klubów futbolowych. Który pierwotnie nazywał się Borussia 06. Borussia – to znaczy Prusy. Z pruskim akcentem przemawia też do nas architektura miejsca, gdzie się znajdujemy. Nad mysłowicką Przewiązką – czyli zabudowanym przejściem ponad ulicą – góruje wieżyczka. Neobarokowa, jak można przeczytać tu czy tam. Ale są i architekci, dla których to forma inspirowana pikelhaubą. Czyli ikonicznym pruskim hełmem, w Polsce kojarzonym głównie z Bismarckiem i Kulturkampfem. „Żelazny Kanclerz” miał zresztą przed laty w Mysłowicach postawioną na jego cześć wieżę, jedną z sieci podobnych jej w całych Niemczech. Nie przetrwała do dziś, rozebrano ją za czasów II Rzeczypospolitej w polskich już Mysłowicach.

Przewiązka to miejsce szczególne na miarę nie tylko Mysłowic i nawet nie Śląska, ale wręcz kontynentu. Albo i dwóch.

– Na przełomie XIX i XX wieku była tutaj największa stacja emigracyjna w Europie – tłumaczy Dorota Konieczny-Simela.

Fot. Tomasz Borówka

Jak Ellis Island

Przez Mysłowice masowo przepływali wówczas emigranci do USA z Austro-Węgier, przede wszystkim z Galicji. Tu, w sąsiedztwie dworca, zlokalizowano Agenturę Emigracyjną, którą zawiadywał Max Weichmann. Był rok 1900. Siedzibę Agentury dzielił od kolei aktywny trakt komunikacyjny. Zatem w osiem lat później, by zracjonalizować przejście emigrantów prosto na kolejowy peron, wybudowano modernistyczny, zadaszony łącznik z charakterystycznym hełmem. Czyli właśnie Przewiązkę. Inwestycję sfinansował Weichmann. Było go stać. Przez stację przewinęło się z półtora miliona osób, Weichmann miał procent od każdego sprzedanego im biletu. Złoty interes.

Przewiązką ponad Powstańców przemaszerowały setki tysięcy przodków dzisiejszych obywateli USA. Ich potomkowie dosłownie mogliby tu dotknąć historii swych pradziadów i prababek. Bo to taka trochę jakby Ellis Island, ta z nowojorską Statuą Wolności. Tam Amerykanie przybywali, stąd – w każdym razie w znacznej części – wyruszali w drogę do portu, gdzie wsiadali na statek za ocean.

Ale Przewiązka czeka na zagospodarowanie swego potencjału, bo poza pasjonatami historii i to tej raczej lokalnej, poza Mysłowicami mało kto wie o tym szczególnym miejscu.

– Jest charakterystyczne, a zarazem bardzo niewykorzystane – mówi Dorota Konieczny-Simela. – Nie twierdzę, że tożsamość trzeba budować wyłącznie na historii , tradycji i kulturze. Owszem, należy je splatać z czymś nowoczesnym. Skoro więc mamy w Mysłowicach taką perełkę, to wykorzystajmy ją! Na nie takich rzeczach gdzie indziej budują popularność miast.

Przy Trójkącie Trzech Cesarzy

Zdaniem pani Doroty, podobnie jest z mysłowicką stroną Trójkąta Trzech Cesarzy. Przewiązka nieprzypadkowo powstała akurat tutaj. Nieopodal przecież znajduje się słynne miejsce u zbiegu Czarnej i Białej Przemszy, w którym stykały się granice trzech imperiów – Niemiec, Rosji i Austro-Węgier. Stąd też wzmożony tu graniczny tranzyt, w tym także napływ emigrantów. Jak uważa Dorota Konieczny-Simela, Mysłowice tak jakby o tym zapomniały. W każdym razie nie wykorzystują potencjału i magii tego wyjątkowego obszaru. W przeciwieństwie do Sosnowca, który na drugim brzegu granicznej ongiś Czarnej Przemszy udostępnia Trójkąt – właściwie Kąt, bo nazwę ukuto od niemieckiego „Drei Kaiser Ecke” – jako turystyczną atrakcję.

– Niestety my, jako Mysłowice, nie wykorzystaliśmy jak dotąd analogicznej szansy – uważa Dorota Konieczny-Simela. I wskazuje, że Mysłowice praktycznie się od Kąta odwróciły. Owszem, jest symboliczny głaz i jest sama Promenada. Ale już niemal tylko dawne pocztówki przypominają jej zaginiony świat – czyli liczne lokale, koncerty orkiestr, występy teatrów, a nawet rejsy wycieczkowe parostatkiem po Przemszy.

„Symboliczne, porzucone i opuszczone”

Reliktem tych czasów jest nazwa ulicy Portowej, przy której znajduje się niezwykła ich pamiątka – dawna restauracja, postawiona tu przez Weichmanna z myślą w dużej mierze o zasobnych emigrantach.

– Symboliczne miejsce – mówi Dorota Konieczny-Simela. – Dziś niestety porzucone i opuszczone.

Rzeczywiście – budynek przed którym się znajdujemy, najlepsze a nawet tylko dobre lata wydaje się mieć za sobą. Martwe mury ożywia jedynie kolorowy mural z mysłowickimi motywami.

– Za dawnych czasów, gdy dojeżdżałam tu przez Promenadę na rowerze, zawsze się zastanawiałam, co jest za tymi drzwiami, dopytywałam o to różnych osób – wspomina pani Dorota.

Kiedyś, gdy w parku Słupna odbywał się Off Festiwal, podczas jednej z jego edycji Arturowi Rojkowi udało się uzyskać dostęp do wnętrza i zorganizować tam pokaz filmów. Wtedy jeden, jedyny raz weszła do środka. I zachwycił ją widok wielkiej sali z ogromną sceną, pozostałościami sztukaterii i ozdób na ścianach. Ale też był to właśnie ten jeden, jedyny raz, gdy stary lokal ożył. Dziś nie zajrzymy nawet do środka przez imponujące niegdyś restauracyjne okna, obecnie w większej części zamurowane. Zapomniany obiekt, będący cenną pamiątką dawnych czasów mysłowickiej transgranicznej prosperity, jest na sprzedaż. I nie wiadomo, jaki będzie jego dalszy los.

W okolicy jest więcej obiektów godnych promocji – jak dom, w którym wedle legendy nocować miał sam Napoleon Bonaparte czy też pozostałości dworu Sułkowskich.

Fot. Tomasz Borówka

I Liceum. „Zdejmujemy te kraty”!

Ostatnim miejscem na trasie naszej wycieczki po Mysłowicach jest I Liceum Ogólnokształcące imienia Tadeusza Kościuszki. Ostatnim, ale nie najmniej ważnym – Dorota Konieczny-Simela jest tu przecież dyrektorem. Już od ośmiu lat.

Historia i tradycja mają być blisko uczniów – uważa pani dyrektor. Wychowankowie I LO mają okazję tej tradycji dotknąć i się z nią oswoić. W szkole od lat była izba pamięci, tyle że dostęp do niej praktycznie na stałe odgradzały kraty.

– Pracując tam prawie 17 lat, nim zostałam dyrektorem, za tą kratą byłam raz – przyznaje Dorota Konieczny-Simela. – Żaden z uczniów nie miał szansy stanąć przed gablotą, w której eksponowano różne dokumenty czy zdjęcia. Zza krat kompletnie nie było ich widać.

Gdy została dyrektorem, postanowiła: – Otwieramy! Zdejmujemy te kraty. Bo przecież skoro jest izba pamięci, to ona powinna żyć! Młodym trzeba dać szansę, by się z nią zaznajomić. Jeżeli ktoś tam zajrzy choć raz w ciągu kilkuletniego cyklu nauki, to już będzie sukces.

Przełamania schematu dopełniło wstawienie od izby pamięci kanapy. („Świętokradzko i obrazoburczo!” – śmieje się Dorota Konieczny-Simela). Teraz można tam przysiąść, a nawet się położyć. W końcu kto powiedział, że historii i patriotyzmu trzeba uczyć się na baczność, czy tym bardziej stojąc za kratami?

Fot. Tomasz Borówka

100 lat, a nawet więcej

Gdy stawiano budynek – nową siedzibę niemieckiej jeszcze wtedy szkoły – wybuchła pierwsza wojna światowa. Po okresie powstań śląskich i plebiscytu, zakończonym włączeniem do Polski między innymi Mysłowic, w 1922 r. zaczęła tu funkcjonować szkoła polska. W 2022 r. hucznie obchodziła 100-lecie. Zaś rok później, w 2023 – 150-lecie. A tak! Choć już nie już nie z taką pompą. Na obchodach 100-lecia Dorota Konieczny-Simela zażartowała ze sceny: „Proszę państwa, spotykamy się za 50 lat. Czyli w przyszłym roku. Obchodzimy 150-lecie tej szkoły”. Chodziło o uczczenie ciągłości tradycji, uznanie niemieckiej szkoły sprzed wieku za jej część. Zapowiedź zrealizowano. „Holistyczna koncepcja prowadzenia szkoły” – określa swe podejście pani dyrektor. W nią też wpisuje kontynuacja tej tradycji sprzed 1922 roku.

Także więc tutaj, w I LO rozróżniamy wciąż żywe i barwne wątki mysłowickiej wielokulturowości. Przeplatają się podobnie jak przy Promenadzie i Przewiązce, przy szkole Olimpijczyków Śląskich albo skwerze na Bończyku.

reklama

Jeden komentarz

  1. Za pierwszy akapit autorowi artykułu należy się uznanie, ekwilibrystyka najwyższych lotów, a wszystko by wprost nie napisać, że Pani Dorota pochodzi z Sosnowca. Żeby była jasność miejsce urodzenia kompletnie nie ma żadnego znaczenia. Dzisiaj to „rodowici Mysłowiczanie” powinni mieć kompleks w relacjach z sąsiadami znad Brynicy patrząc jak zaniedbane w stosunku do ościennych miast są Mysłowice. Kompromitujące jest to, że kandydatka wstydzi się czegoś, czego nie powinna. Skoro jednak na własnej konwencji powiedziało się kilka razy „jestem Mysłowiczanką” aby się przypodobać i pozyskać głosy mieszkańców to tego będzie się trzymać do końca, a że fakty temu przeczą, tym gorzej dla faktów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button