REKLAMA
KategorieKobietaSilesia Flesz najnowsze informacje

Te skrzypeczki szczęście twoje, czyli śpiewający seks

Zmysłowa miłość była tematem naszej pieśni ludowej od zawsze. Jeżeli komuś wydawałoby się, że Karlik i Karolinka czy dzieweczka i myśliweczek wyczerpują temat śląskiej erotyki, to jest w błędzie. Śląskie pieśni swawolne (aka frywolne) sprzed wieków aż buzują namiętnością i seksem. Przeważnie entuzjastycznym.

 

Śląskie pieśni ludowe mogą zaskakiwać odwagą i swobodą swoich tekstów. Ta piosenka w nowoczesnej aranżacji mogłaby zawalczyć o najwyższe miejsca na listach przebojów muzyki rozrywkowej:

Oj, tak mi je , tak mi je,
kiej mie młody miłuje,
oj , jak gdybym słodkie jabłko zjadła,
a do wełny gołym zadkiem siadła,
oj, tak mi je, tak mi je.

A przecież ten energetyczny i śmiały przy tym tekst liczy sobie już kilka wieków. Nie wiadomo, kiedy dokładnie powstał. Miał już swoje lata, kiedy około połowy XX wieku spisał go na śląskiej wsi etnomuzykolog Adolf Dygacz. Raczej też nie nie narodził się w wieku XIX, kiedy więzy także i ludowej moralności zostały już silniej zaciągnięte w porównaniu z poprzednimi epokami. Tymi, w których tworzyli Morsztyn, Potocki, Rej czy Kochanowski, nierzadko czerpiący inspirację z twórczości ludowej:

Powiązane artykuły

Daj mi daj,
czegoć nie ubędzie,
byś najwięcej dała,
daj mi daj,
co w starości darmo
będziesz dawać chciała.

Czy dla naszych przodków sprzed wieków seks stanowił temat tabu? Tak można by sądzić. Pod dachem śląskiego domu, gdzie na straży moralności stali surowy ojciec, troskliwa matka i zasadnicza babka (oraz cały zestaw zakazów i sankcji ze strony Kościoła), na erotyk „Oj, tak mi je” nie powinno być miejsca (a w każdym razie nie w biały dzień ani przy dzieciach). Ponieważ jednak nasza pamięć pokoleniowa nie sięga na ogół poza wiek XX, a i w XIX już co najwyżej płytko, nasz obraz przeszłości jest zafałszowany.

Śląskie pieśni ludowe nie stronią od erotyki
Karolinka i Karlik. Rzeźba w Parku Śląskim (fot. Tomasz Borówka)

Przyczyna męskiego zakłopotania

„Jak długo folklor istnieje, główną postacią ludowej poezji była – i jest nią nadal kobieta, obojętnie, czy stanowi przedmiot czy podmiot opisu. Przy czym takie sprawy jak zaloty, miłość, a zwłaszcza przeżycia erotyczne wypełniają lwią część tematyki poezji ludowej” – pisze etnomuzykolog Adolf Dygacz w artykule „Kobieta w świetle ludowej pieśni erotycznej”. I podaje przykład takiej poezji aż z XIII wieku: Miły miłą miłuje, chłop się temu dziwuje.

„Wydaje się, że społeczność wiejska wykazywała liberalne podejście do aktywności seksualnej młodych ludzi – czytamy w książce Frances i Josepha Giesów „Życie w średniowiecznej wsi”.

Średniowieczna ludowa moralność nie potępiała seksu przedmałżeńskiego. Odmiennie zapatrywał się na to Kościół, który cechował co najmniej niechętny stosunek do płciowych aspektów ludzkiej natury, kultury i cywilizacji. Zanegować je było trudno, więc piętnowano przy każdej sposobności. Kościół nie tylko potępiał współżycie bez ślubu. Jego ludzie mieli swoje zdanie również w kwestiach bardziej szczegółowych. Przykładowo nakładając podczas spowiedzi pokutę za stosunek w innych pozycjach niż – nomen omen – na misjonarza. A w opiniach głoszonych z ambon i nie tylko przez co bardziej złotoustych kaznodziejów, kobiety były „przyczyną męskiego zakłopotania”, „ponętnym grzechem”, „szalonymi bestiami” czy „słodkim jadem”.

Uczony znawca kobiecych sekretów

Na temat mniemanej wrodzonej grzeszności kobiecej natury wypowiadały się największe kościelne autorytety, jak np. żyjący w XIII wieku Albert Wielki. Ten poświęcił tematowi całe dzieło, stanowiące komentarz do pism Arystotelesa, zatytułowany „O sekretach kobiet”. Zdaniem Alberta kobieta czerpała większą przyjemność z seksu niż mężczyzna. Autor uzasadniał to nie fizjologicznie a… filozoficznie.

„Po pierwsze, zgodnie z nauczaniem mędrców, ponieważ materia dąży do przyjęcia formy, kobieta – ułomna istota ludzka – pragnie złączyć się z mężczyzną, gdyż to, co nieidealne, będzie zawsze dążyć do perfekcji” – streszczają wywody XIII-wiecznego uczonego Frances i Joseph Gies w innej swej książce, „Życiu w średniowiecznym zamku”.

To miało wyjaśniać większy niż u mężczyzn apetyt seksualny i większą satysfakcję z seksu, odczuwane jakoby przez kobietę. Z tą fizjologią to też zresztą nie do końca tak, bo i ona miała potęgować kobiece doznania. Szczegółów za to odpowiedzialnych, których nasz drogi Albert nie szczędził, lepiej tu wszelako nie drążyć.
„Podejście zaprezentowane przez Alberta było również wyrazem lekceważenia okazywanego słabszej płci przez duchownych” – dodają autorzy.

Miała baba jeża

Mimo tego piosenka erotyczna wieków średnich, jak i i nowożytna, radziły sobie nieźle, wypracowując cały system poetyckich alegorii. Nierzadko pomysłowych. Klasyczne przykłady z XV jeszcze wieku znajdziemy w pieśni zapisanej przez śląskiego duchownego Mikołaja z Koźla, której tematem są zaloty wrocławskiego żaka do dziewczyny. Bohater domaga się od niej owsa dla swego konika, wspomina też o nożyku stojącym mu u biedrzycy. Słownictwo to niezbyt może wyszukane , ale doceńmy kreatywność tekściarza sprzed wieków. Podobnie jak i autora tej piosenki, będącego jak się wydaje miłośnikiem domowego ptactwa:

Ej, duszkiem, dzioucho, duszkiem, kuku
co ty mosz pod fartuszkiem, kuku?
Kokoszkę jarzębiatą i troszkę przyczubatą, kukuryku.
(…)
Wzion ci ją za dwie poły, kuku,
i zaniósł do stodoły, kuku,
i położył ją cudnie,
nóżkami pod południe, kukuryku.
I odmuchuje piórka, kuku,
i szuko kaj jest diurka, kuku,
a jak się ku niej dostoł
myśloł, że królem zostoł, kukuryku.

– W pieśniach frywolnych, swawolnych na Śląsku rozwinęło się używanie synonimów czy alegorii. W tym na oznaczenie niewieścich czy męskich części intymnych. – komentuje Grzegorz Płonka. – O tych żeńskich pisano np. właśnie „kokoszka jarzębiata, troszkę przyczubata”, „skrzypeczki”, „corno wrona”. Albo „pisia”, „pinineczka”, „pitulina”. Czy też „jeż”:

Miała baba jeża
chłop sie bardzo boł,
trzy dni z nią nie leżoł
a przy łożu stoł.
O ty głupi chłopie
cóż byś sie ty boł?
Jak ty jeża poznosz
to mu bydziesz pszoł.

A jak pisano o męskich organach? „Chwostek” (czyli ogonek), „kiełboska”, „drutek”, „konik”. A nawet „narzędzie”, co zapewne miało należycie pobudzać wyobraźnię rolniczej i rzemieślniczej publiczności:

Niedaleko Olesna,
baba chłopa odesła.
A cemuz go odesła?
Bo nie umioł rzemiosła.
Prawią po wsi se ludzie,
ze go drugo odyńdzie.
A cemuz go odyńdzie?
Bo mo liche norzyńdzie.

Nie daj byle komu grać

Alegorii używano nie tylko opiewając samcze zaloty, podboje i problemy. Znacząca część piosenek erotycznych przedstawiała kobiecy punkt widzenia na doświadczenia seksualne. Wśród nich ta:

Gdym się na świat narodziła
to matuchna rzekła mi:
weź, córuchno moja miła,
te skrzypeczki daję ci.
Te skrzypeczki szczęście twoje,
więcej ci nie mogę dać.
Naucz się ich uszanować,
nie daj byle komu grać.
A ja matce przysięgała,
na mój cały młody świat,
że skrzypeczek nie pokażę
aże do szesnastu lat.
Jak szesnaście lat skończyłam,
to nieszczęście stało się,
że skrzypeczki rozłożyłam,
by chłopcom pokazać je.

– Określeń alegorycznych jest w pieśniach tradycyjnych bardzo dużo – zauważa Płonka. – Szczególnie konik jest dość często używaną figurą w pieśniach tradycyjnych. Na przykład, że do dziewczyny przy studzience przyjechał kawaler na koniku. Od razu ukierunkowuje to uwagę słuchacza. Podpowiada, że w pieśni występuje wątek erotyczny, seksualny.

Znany muzyk i aranżer, popularyzator śląskiej kultury, szczególnie tej muzycznej, dodaje, że wątki takie występują również w w pieśniach obrzędowych. Jak na przykład w „Oj chmielu, chmielu”, śpiewanej podczas oczepin nie tylko na Śląsku, ale w całej Polsce, a być może i poza jej granicami. Jej słowa przyrównują pożądliwość i energię seksualną do korzeni i gałęzi chmielu, który unosząc się i wzrastając, odbiera dziewictwo kobietom.

– Alegorie są wykorzystywane zwłaszcza w w pieśniach zalotnych – zwraca uwagę Płonka, znawca spuścizny Adolfa Dygacza, obecnie przechowywanej w Górnośląskim Parku Etnograficznym w Chorzowie (w zdigitalizowanej formie dostępna jest w Śląskiej Bibliotece Cyfrowej).

Grzegorz Płonka
Grzegorz Płonka (fot. Tomasz Borówka)

Ksiądz kapucyn łykał ślinki

Czasami jednak śląskie pieśni nie bawiły się w przenośnie, nadając otwartym tekstem. W tym, o ironio, na źle się prowadzących kapłanów:

Kiedym ja szedł do kościoła
widzę księdza i przeora:
niedaleko kostnice,
jak miłują dziewice

Albo:

Idzie ksiądz po grobli,
dzioucha szaty piere,
rzuca księgi między rewerendy,
do dziouchy się biere.

Mamy i taki obrazek obyczajów panujących na plebanii:

Na farze są jajca w łopołce,
farorz przają dziouchom i gorzołce.

… oraz hipokryzji duchowieństwa:

A księżą gospodynią
do Olkusza żynią,
a ksiądz za nią leci:
weź se, babo, dzieci.

… a także obserwację z konfesjonału:

Spowiadała się dziewczyna
roz u księdza kapucyna,
wyznawała swe uczynki,
ksiądz kapucyn łykał ślinki.

„Widać tu pełne pasji podpatrywanie miłości w przeróżnych sytuacjach i okolicznościach życiowych, w powiązaniu i konfrontacji z usposobieniem, życiem wewnętrznym, postawą estetyczną człowieka. Bohaterami są tak ludzie młodzi, żniwujący pierwsze doświadczenia miłosne, małżeństwa dobrane i niedobrane o bardzo rozległej skali dynamicznej swego temperamentu, rodzice udzielający zapóźnionych zwykle przestróg swoim dorastającym latoroślom, owdowiali, wreszcie starcy, złamani samotnością lub niedołęstwem i osoby duchowne, wystawione na pokusy cielesnego użycia” – reasumuje Dygacz.

Jak to jednak było możliwe, że mimo iż czasy powstawania pieśni swawolnych dzieli od nas surowy moralnie XIX wiek, który – tak na logikę – powinien zepchnąć je w niepamięć i pogrzebać, utwory te mimo wszystko nie przepadły? A przecież przetrwały, by w połowie wieku XX etnomuzykolog dostał szansę ich utrwalenia na piśmie.

Kobiecy punkt widzenia

Stało się to dzięki kobietom. Najczęściej to one okazywały się depozytariuszkami tej twórczości. Pieśni swawolne zawierały potężny ładunek kobiecej obyczajowości, żeńskich odczuć, doznań i życiowych doświadczeń.

I tak w dalszym ciągu radosnej początkowo „Oj, tak mi je” słychać skargę na sytuację, w jakiej znalazła się bohaterka:

Oj, tak mi je , tak mi je,
kiej mie stary miłuje.
Oj , jak gdybym kwaśne jabłko zjadła,
a do ciernio gołym zadkiem siadła.
Oj, tak mi je, tak mi je.

Żali się także i to nieszczęsne dziewczę:

Dziod leży jak kłoda
ziębi jako woda,
a jo młodziusieńka,
jak w lesie jagoda.

Podobnie jest z właścicielką skrzypiec, która zdradza jednak, jak radzi sobie w niekomfortowej sytuacji:

A jak byłam już mężatką
a mój mąż już stary był
ja skrzypeczki mu dawała,
a on grać już nie miał sił.
Lecz kumoter mego męża
co do grania talent miał,
po skrzypeczki często sięgał
po kryjomu pięknie grał.

Pieśni takie szczególnie więc przemawiały do kobiet, czyniąc z nich w efekcie najlepsze znawczynie frywolnego repertuaru.

Adolf Dygacz. Fot. archiwum Grzegorza Płonki

Depozytariuszki

Dygacz był pierwszym etnomuzykologiem badającym śląskie pieśni ludowe, który nie tylko zdołał otworzyć skarbnice kobiecej pamięci, ale i umiał docenić ich tajemną zawartość. Wprawdzie kobiety dzieliły się swą znajomością ludowej twórczości muzycznej już z jego XIX-wiecznymi poprzednikami, jak Julius Roger czy Oskar Kolberg. Ci jednak z premedytacją przemilczali w swoich zbiorach pieśni ludowych te z nich, których głównym tematem była miłość zmysłowa.

– Bo kłóciły się z romantyczną, szlachetną wizją śląskich chłopów – tłumaczy Grzegorz Płonka. – Ukazywali ich przecież jako lud liryczny i poetyczny, o pięknej tradycji i tworzący piękną muzykę. A tu nagle jakaś pisia, pinineczka… Coś nie do pomyślenia! To deprecjonowałoby idealizowany przez nich wizerunek Ślązaka.

Dygacz nie tylko nie miał już tego typu zahamowań, ale też łatwo nawiązywał kontakty z wiejskimi kobietami, wzbudzał ich zaufanie.

– Był człowiekiem rubasznym, lubił pożartować, rzucał ausdrukami – przypomina Płonka. 

Toteż kobiety otwierały się przed nim. I to one, jak przyznawał Dygacz, były jego najlepszymi informatorkami.

Pieśni nie do druku

„Odrzucając fałszywy wstyd, zawsze szkodliwy nauce i kulturze, opracowałem wybór trzystu najcelniejszych pieśni swawolnych, zapisanych na Śląsku Górnym i Cieszyńskim oraz w Zagłębiu Dąbrowskim. Zbiór został złożony w Wydawnictwie »Śląsk« w 1960 roku. Miał swoich zwolenników i adwersarzy. W końcu jednak Wydawnictwo postanowiło go opublikować” – pisał Dygacz w latach 60. Radość autora okazała się jednak przedwczesna. W realiach komunistycznej Polski pod władzą ascetycznego Władysława Gomułki opory wobec publikacji okazały się zbyt silne. Maszynopis Dygacza wylądował w szufladzie i został zapomniany na całe dziesięciolecia. Zbiór pieśni swawolnych ukazał się drukiem dopiero w 2002 roku. Na zaledwie dwa lata przed śmiercią swego autora, od której w tym roku upływa lat dwadzieścia.

***

Niebawem odbędzie się premiera programu słowno-muzycznego pt. „Tańcowała Magdalenka z Wickiem” w wykonaniu Koła Miłośników Śląskiej Pieśni im Janiny i Adolfa Dygaczów, w którym znajdą się pieśni swawolne ze zbiorów Adolfa Dygacza oraz humorystyczne scenki. Autorem aranżacji muzycznych jest Grzegorz Płonka, przygotowanie aktorskie – Justyna Kwiatkowska.

Występ Koła Miłośników Śląskiej Pieśni im. Janiny i Adolfa Dygaczów. Zdjęcie z archiwum Grzegorza Płonki

 

OGLĄDAJ W TVS:

Tomasz Borówka

dziennikarz, redaktor i wydawca tvs.pl 12.2023-11.2024

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button