Tragedia w kopalni Pniówek w Pawłowicach. Trwa akcja poszukiwawcza [WIDEO]
Tragedia w kopalni Pniówek w Pawłowicach. Kilkanaście minut po północy doszło tam do wybuchu metanu. Pod ziemią przebywało wtedy 42 górników. Trzech z nich zginęło na miejscu. Podczas akcji ratunkowej, dwie godziny później, doszło do kolejnego wybuchu w tym samym miejscu. Poszukiwanych jest 7 pracowników kopalni, w tym ratownicy, którzy brali udział w akcji.
– Dostałem wiadomość od mojej siostry na telefon, że miała miejsce taka akcja tutaj, na kopalni, i że mój brat brał w tym udział. Mój kierownik mnie przywiózł tutaj. Przerwałam swoją pracę, żeby uzyskać bliżej jakieś informacje – mówi nam Maciej Liszok, brat poszukiwanego ratownika.
Poszkodowanych ponad 20 górników przebywa w szpitalach w Rybniku, Jastrzębiu-Zdroju, Żorach i Wodzisławiu Śląskim. Jedenastu z nich przewiezionych zostało do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach, gdzie zmarła jedna osoba. Kolejny, piąty górnik zmarł w innym szpitalu.
– Oparzenie dróg oddechowych jest potwierdzone, pacjenci po diagnostyce i zaplanowaniu leczenia trafili do leczenia w komorze hiperbarycznej. Część z nich już jest po leczeniu w komorze hiperbarycznej. Kolejni będą do komory kierowani i sprężani po przyjęciu do szpitala. Po zaplanowaniu dalszego leczenia u tych najciężej oparzonych, z największymi oparzeniami ciała, będziemy zakładać hodowlę komórek – mówi Przemysław Strzelec, wicedyrektor ds. medycznych CLO w Siemianowicach Śląskich.
Akcja ratunkowa została chwilowo wstrzymana z powodu wysokiego stężenia metanu. Na miejsce przyjechał premier Mateusz Morawiecki.
– Dzisiaj od pierwszego wybuchu pracuje cały czas sztab pod kierunkiem specjalistów z tej dziedziny, oczywiście ze specjalistami, ratownikami. Wiemy już, że ofiarą na pewno padł też ratownik, być może jest zagrożenie życia innyych. Ratownicy pięknie mówią, że idą zawsze po żywego człowieka i zawsze trzeba się starać dotrzeć jak najszybciej do tych ludzi, ale sytuacja jest naprawdę bardzo ciężka – mówi Mateusz Morawiecki, premier RP.
Po pierwszym wybuchu ratownicy szli do poszukiwanych z dwóch stron.
– Mieliśmy pełne dane z czujników, które działały. Mieliśmy dane co do składu atmosfery, prędkości powietrza, zawartości metanu w powietrzu. Kierownik akcji podjął decyzję wysłania jednego zastępu na chodnik podścianowy w celu naprawienia zniszczonej w wyniku wybuchu przegrody wentylacyjnej. Właściwie to były takie dwie tamy – mówi Tomasz Cudny, prezes zarządu JSW.
Wszyscy poszukiwani zostali już zlokalizowani, ale teraz pozostała najtrudniejsza część akcji, czyli przebicie się do nich. Trudno powiedzieć, kiedy ratownicy dotrą do zaginionych kolegów.
ZOBACZ MATERIAŁ SILESIA FLESZ
Monika Taranczewska