Śląskie: NIE dla budowy farmy fotowoltaicznej WIDEO
Część mieszkańców Lubomii i Syryni w powiecie wodzisławskim, sprzeciwia się powstaniu farmy fotowoltaicznej. Ci, którzy chcą ją zbudować to właściciele i spadkobiercy gruntów na terenie tych wsi. Według jednych inwestycja zniszczy pola uprawne, zieleń i przyrodę. Drudzy pytają – na jakiej podstawie chcą im odebrać prawo do decydowania o ich gruntach? Sytuacja przerodziła się w ostry konflikt, a jedni drugim zarzucają kłamstwa.
Będzie referendum w sprawie konfliktowej farmy fotowoltaicznej
Wszystko po tym, jak wśród mieszkańców gmin zrodził się konflikt. „Chcą nam odebrać piękne tereny zielone, zniszczyć obszar Natura2000 i spowodować, że nikt nie będzie chciał tu mieszkać” – mówią ci, którym pomysł powstania farmy na granicy Lubomi i Syryni się nie podoba. Ta miałaby powstać na terenach prywatnych, w bezpośrednim sąsiedztwie innych gospodarstw. Początkowo mówiło się o łącznie 125 hektarach, na których panele miałyby zostać zainstalowane.
– Jesteśmy w takim właśnie miejscu, gdzie widać, są to tereny zielone, są tu uprawiane zboża, kukurydza i wiele innych zielonych roślin. Nie są to żadne nieużytki. Są tutaj pomniki historyczne, tu jest pomnik na przykład Bordynowskiej Pani, mamy historyczny kopiec, mamy szlaki historyczne, jest tutaj droga na tak zwaną kotówkę. To są bardzo cenne pamiątkowo dla nas i dla przyszłych pokoleń tereny. W tę akcję włączyli się również mieszkańcy innych gmin, nie tylko naszej – mówi Irena Koczwara, mieszkanka Syryni.
– Kiedy dowiedziałem się, że mieszkańcy – naprawdę grupa bardzo szlachetnych ludzi – zebrali się, żeby pokazać sprzeciw społeczności lokalnej przeciwko budowie tego szkaradnego przedsięwzięcia w postaci fotowoltaiki to uznałem, że nie przejdę obok tego obojętnie. Dołączyłem do protestu, choć tu nie mieszkam, to widząc piękno uznałem, że trzeba działać. Jestem pod wielkim wrażeniem mieszkańców, ludzie zbierają po 50, 100 zł, banerują wieś, banerują gminę – mówi Marek Dzierżęga, mieszkaniec sąsiedniej gminy.
Zebrali ponad 1500 podpisów poparcia pod sprzeciwem
Mieszkańcy złożyli wniosek o przeprowadzenie referendum, bo jak mówią, tych, którzy przeciw inwestycji protestują jest zdecydowana większość. Wcześniej zebrali ponad 1500 podpisów poparcia pod sprzeciwem, zaznaczając, że gmina liczy prawie 7 tysięcy mieszkańców.
– Absolutnie nie neguję wartości odnawialnych źródeł energii, jakim są panele fotowoltaiczne, natomiast one nie mogą zastępować terenów, które mają nadrzędną wartość. Wyższą wartość, niż energia wyprodukiwana przez te panele. Są to tereny nie tylko używane roliczno, ale też tereny o dużej bioróżnorodności. Mamy tu wiele zadrzewień, które nie mają statusu lasu, ale są formami zadrzewień, ale są przeznaczone pod panele fotowoltaiczne. Z drugiej strony jest to miejsce rekreacji mieszkańców gminy – mówi Judyta Reisdorf, mieszkanka Syryni, biolożka.
Ponadto mieszkańcy, którym pomysł powstania farmy się nie podoba, obawiają się, że ich prywatne działki stracą na wartości. Wójt gminy Lubomia uważa, że ci, którzy bronią przyrody kłamią, chcąc w ten sposób realizować swoje ukryte interesy. A sama inwestycja poza zabezpieczeniem energetycznym, mogłaby gminie przynieść zyski w postaci podatków.
– Transformacja energetyczna jest, tak? No mułem już nie będziemy palić. Jakich inwestorów mamy tu wołać, skoro mamy dwa tysiące hektarów z czterech tysięcy zajętych pod zbiornik, gdzie nic nie można robić? I 781 hektarów pod Naturę 2000. Więc gdzie ja mam inwestować i gdzie te podatki zdobywać, żeby ta gmina się rozwijała? My jesteśmy jedną z najlepiej rozwijających się gmin – mówi Czesław Burek, wójt gminy Lubonia.
Stanowcze nie dla biogazowni
I jak deklaruje wójt, pod inwestycję uzyskał wszystkie możliwe pozwolenia, łącznie ze środowiskowymi. Okazuje się jednak, że farma to nie jedyny problem mieszkańców Syryni i Lubomi. Obawiają się również biogazowni, która ma powstać dla jednego przedsiębiorcy.
-To jest inwestycja prywatna, to nie jest inwestycja, która będzie mieszkańcom służyć. To inwestycja dla jednej rodziny. Pan wójt 23 lata rozbija parasol ochronny nad tym panem, ten pan cały czas ma zielone światło i nie przejmuje się nikim ani niczym. Bardzo blisko mieszkamy tej przyszłej inwestycji. Boimy się o nasze rodziny, boimy się o nasze majątki, chcemy żyć w spokoju, chcemy być bezpieczni. Zabawy z metanem nie zawsze się dobrze kończą – mówi Jan Grabowski, mieszkaniec Lubomi.
Ze strony tych, którzy inwestycję popierają padają argumenty, iż farma to ich ostatnia szansa na godny zarobek. Chcą decydować o swoich własnościach i proszą, by nikt nie ingerował w ich nieruchomości. W przypadku prywatnego przedsiębiorcy, wobec którego pada najwięcej zarzutów, chodzi o 11,5 hektara ziemi, na której miałaby stanąć fotowoltaika.
– Nasze argumenty są takie, że to jest dla nas kwestia przeciwpowodziowa części gminy Lubomia oraz stawów hodowlanych, które prowadzi zięciu od szefa. Jeżeli są jakieś deszcze nawalne w maju to pęd tej wody, która spływa z pól powodowała i dalej powoduje zalewanie części ulic Lubomi i stawów. Stąd pomysł, żeby na tych naszych newralgicznych terenach postawić tę farmę – mówi Robert Łukaszczyk, przedstawiciel właściciela Zakładu Rzeźniczo – Wędliniarskiego Ernestyn Janeta.
Wójt Lubomi deklaruje, że bierze pod uwagę również inne tereny, jak na przykład hałda pogórnicza. Tam jednak trwają badania gruntu czy ten nada się pod farmę, Docelowo powierzchnia, na jakiej miałyby stanąć panele, to dziś nieco ponad 60 ha.
– Ja mam na pierwszym miejscu moralność – zło i dobro – żeby nie krzywdzić tych ludzi, którzy pięćdziesiąt lat z tego pola nie mają nic. Wjeżdżają farmerzy po tym polu, no i trochę tych dopłat unijnych by im ubyło. Jeden z panów powiedział, żeby tym skrzywdzonym dać bony żywnościowe – myślałem, że spadnę z krzesła – mówi Czesław Burek, wójt gminy Lubomia.
Wójt zadeklarował również powołanie specjalistów, którzy w kampanii referendalnej będą rozmawiać z mieszkańcami i wyjaśniać ewentualne wątpliwości.