„Na kopalni Wujek ZOMO strzelało do górników, są zabici i ranni”. Wspomnienie strajków 35 lat temu
– Była środa popołudniu 16 grudnia 1981 roku. Za oknami cechowni siarczysty mróz. Od 2 dni trwał strajk okupacyjny na kopalni „Andaluzja” w Piekarach Śląskich. Byliśmy już mocno zmęczeni, bo praktycznie spaliśmy niewiele – wspomina Piotr Polmański, który w tamtym okresie był pracownikiem KWK „Andaluzja” i członkiem Komitetu Strajkowego.
Strajk w „Andaluzji” miał się rozpocząć jeszcze tego samego dnia, kiedy wybuchł stan wojenny. Jak wspomina Polmański – była próba podjęcia strajku na nocnej zmianie, ale nie udało się. Wydarzenia, które działy się w całym kraju, były jeszcze zbyt szokujące i świeże, by skutecznie podjąć strajk. To nastąpiło dzień później, w poniedziałek 14 grudnia na nocnej zmianie. – Udało się zawiązać komitet i na początku było nas około 900 górników. Rano następnego dnia doszła poranna zmiana i łącznie było nas już ponad 2500 strajkujących – opowiada Polmański, dodając, że formalne strajk zakończono w czwartek 17 grudnia około godz. 9.
Dla wszystkich strajkujących był to trudny okres, ale nikt z górników nie chciał dać przyzwolenia na to, co się dzieje w całym kraju i na ich śląskiej ziemi. Sytuacja była zresztą bardzo napięta nie tylko w Piekarach, ale i w innych miastach, z Katowicami na czele. W każdej chwili mogło dojść do tragicznych w skutkach wydarzeń. Wspomnianego dnia Piotr Polmański przychodząc na kopalnię jeszcze nie wiedział, co tego dnia się może wydarzyć. Nie wiedział jeszcze o Wujku i dziewięciu górnikach rozstrzelanych przez ZOMO.
– W pewnym momencie podszedł do mnie kolega i powiedział, że przed bramą kopalni czeka na mnie jakaś kobieta i prosi o rozmowę. Kiedy wyszedłem zobaczyłem panią w średnim wieku, która chyba mnie trochę znała, bo od razu do mnie podeszła. Przedstawiła się, że mieszka obok na tzw.„Manhattanie”, jest pielęgniarką jednego z katowickich szpitali i ze łzami w oczach przekazała mi informację, że na kopalni „Wujek” ZOMO strzelało do górników, i że są zabici i ranni – wspomina dodając, że kobieta poprosiła go o to, aby zrobił wszystko, by zakończyć strajk na Andaluzji i nie dać się pozabijać.
Polmański przyznaje, że wracając na cechownię do górników, nie wiedział jak im przekazać tą tragiczną wiadomość. – Jako członek Komitetu Strajkowego i jeden z organizatorów strajku wszedłem na podest w cechowni przed obrazem św. Barbary i zacząłem coś mówić na temat obrony ludzkich praw i godności pracy, dyktatury sowieckiej i zimnej wojnie światów, kapitalistycznego z komunistycznym. Kiedy przekazałem tragiczną wieść, że na kopalni „Wujek” zginęli górnicy, zapadła głęboka cisza, a po chwili ktoś krzyknął, abyśmy zjechali na dół i pod ziemią kontynuowali strajk.
Pod ziemię zeszło prawie 100 górników, a podchodząc pod komorę materiałów wybuchowych, zagrozili wysadzeniem kopalni gdyby ZOMO zaatakowało, ponieważ z informacji przekazanych przez dyrektora kopalni, podobno mieli już podchodzić pod Dąbrówkę Wielką. – Kilku kolegów poszło ze mną do lampowni, przygotowaliśmy kilkanaście koktajli Mołotowa. Wystawiliśmy straże, a reszta w coraz większy milczeniu, oparta o ściany cechowni lub leżąc na kocach, oczekiwała na to, co miało się wydarzyć.
W tym czasie w Komitecie Strajkowym zaczęła dojrzewać myśl o zakończeniu strajku. 17 grudnia rano zdecydowano o tym poprzez głosownie. W głosowaniu jawnym stosunkiem 3:2 podjęto uchwałę o zakończeniu strajku. – Pamiętam, jak przy stanie 2:2 przyszła kolej na mnie. Pomyślałem sobie wtedy, że ta przegrana bitwa, nie oznacza końca naszej walki, a Polsce będziemy jeszcze potrzebni, ale żywi, co się sprawdziło 7 lat później.
Strajk się zakończył, a na kopalnię przyjechał Minister Górnictwa, który musiał przeciskać się przez stertę kilofów, łopat, sztyli i łańcuchów, które górnicy zostawili idąc do domu. – W powietrzu unosił się zapach benzyny a nam wszystkim spadł kamień z serca. Nam i naszym rodzinom – kończy Polmański.