reklama
Kategorie

W Mysłowicach grasuje podpalacz? Mieszkańcy ul. Oświęcimskiej żyją w strachu

Mieszkańcy mysłowickiej kamienicy boją się o swoje życie. W ciągu ostatniej doby doszło tu do dwóch pożarów. W sobotę paliło się na parterze, w niedziele dwa piętra wyżej. Wiele wskazuje na to, że to nieodpowiedzialne zachowanie sąsiadów doprowadziło do tragedii. Do swojego mieszkania od co najmniej kliku miesięcy znosili wszystko, co znaleźli na ulicy. Lokal przypomina wysypisko śmieci. 12-leni syn pani Moniki jest niepełnosprawny. Każda kolejna ewakuacja oznacza dla niego ogromne niebezpieczeństwo. – Strażak wczoraj powiedział, Mateuszku usiądź sobie na oknie, zaraz cię wyciągniemy. To dziecko niepełnosprawne musiało siedzieć na oknie, a jakby tak spadł, dziecko ledwo oddychało – opowiada Monika Flińska, mieszkanka ulicy Oświęcimskiej w Mysłowicach. Jak mówią lokatorzy, w ciągu ostatnich trzech lat doszło tu do dziewięciu pożarów. Jak dodają, pięć mieszkań jest doszczętnie spalonych. Mieszkańcy każdej nocy pełnią wartę. Jeden z nich na własny koszt zamontował czujniki dymu. – Dzięki tym czujnikom cztery razy uratowałem życie naszym mieszkańcom. Mimo że robiłem je sam, nikt mi nawet nie wyłożył pieniędzy. Powiedział, że się nie opłaca, czyli czeka się tylko na zgon.

 

Teraz miasto ma tu zamontować profesjonalne czujniki. Mieszkańcy domagają się również oświetlenia oraz monitoringu. – Są to kosztowne inwestycje, a akurat w tym przypadku płaci około 20% lokatorów, jest to naprawdę dużo obciążenie dla nas – mówi Jan Bielawka, z-ca dyrektora MZKG w Mysłowicach. Mieszkańcy ul. Oświęcimskiej boją się, że w okolicy grasuje podpalacz. Kolejny pożar wybuchł w niedzielę kilkadziesiąt metrów dalej. – Tutaj w tym mieszkaniu paliło się już kilkukrotnie, ja kiedyś z sąsiadką jak ten pan nie siedział, to gasiłam kosz wiklinowy i też było zadymione – oznajmia Gizela Kmak, mieszkanka ulicy Oświęcimskiej w Mysłowicach.

 

Strażacy na razie apelują o spokój, bo nie ma dowodów na to, że ktoś podkłada ogień celowo. Choć nie wykluczają żadnej wersji. – Na pewno wiemy, że w tych lokalach był odcięty prąd, więc nie było prądu, dlatego do zaprószenia ognia doszło na skutek nieostrożności osób trzecich, ale czy to było działanie przypadkowe lub celowe, to nie jesteśmy w stanie tego ocenić – wyjaśnia st. kpt. Wojciech Chojnowski, PSP w Mysłowicach. Sprawę bada policja. Lokatorzy wrócili już do swoich domów. Nie wiadomo jednak na jak długo. <.>

Pokaż więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button