Walczą z uzależnieniem. W Bytomiu powstaje ośrodek, który zajmuje się leczeniem narkomanów
Jedni trafiają tu z własnej woli, inni kierowani są przez rodziców lub przenoszeni z domów dziecka. Łączy ich jedno: uzależnienie. – Nie chcę mieć takiego życia jak wcześniej miałam. Nie chcę, żeby moja mama miała taką córkę, chcę żeby była normalna, dlatego przyjechałam tu ze świadomością, że chce się zmieniać i zrobię to dla niej, a przede wszystkim dla siebie – mówi Sandra, wychowanka "Domu Nadziei", ma 15 lat.
– Mam problemy z narkotykami. Pierwsze dni były bardzo ciężkie. Tęskniłem za rodzeństwem, za dziewczyną. Tragicznie tu było – dodaje Michał, wychowanek "Domu Nadziei" w Bytomiu
Spotkania w grupie, indywidualna terapia i zajęcia edukacyjne, ale najtrudniejsze jest jedno. – Radzenie sobie z życiem bez środków zmieniających świadomość, bo oni do tej pory nie potrafili ani się bawić, ani się smucić bez narkotyków – podkreśla Elżbieta Łabojko, specjalista terapii uzależnień. Uczą się jak rozmawiać z drugą osobą i w jaki sposób radzić sobie z uzależnieniem. Terapia trwa zwykle rok. W tym czasie każdą decyzję podejmują w grupie pod nadzorem terapeuty. Wciąż wzrasta tu liczba tych, którzy chcą skorzystać z takiej formy pomocy. Problem pojawia się, kiedy takiej terapii nie można podjąć, bo w ośrodku brakuje dla nich miejsca. Dom Nadziei w Bytomiu może przyjąć jedynie 24 osoby. Budynek przy ul.Konstytucji potrzebuje rozbudowy. Aktualnie, w kolejce na przyjęcie czeka się tu nawet do 3 lat. – Ta decyzja o przebudowaniu czy wybudowaniu nowej placówki spowodowana jest tym, że mamy coraz większa kolejkę osób oczekujących. Nie wszystkich pacjentów możemy przyjąć do ośrodka – wyjaśnia ks. Bogdan Peć, dyrektor Domu Nadziei. Z przeprowadzonych przez krajowe biuro ds. Przeciwdziałania Narkomanii analiz wynika, że problem uzależnień wciąż nie traci na aktualności. – Według ostatnich szacunków z 2012 roku w Polsce jest między 56 000 a 103 000 tzw. problemowych użytkowników narkotyków. Według wcześniejszych oszacowań było więcej problemów – oznajmia Michał Kidawa, Centrum Informacji o Narkotykach i Narkomanii.
Dzienny koszt utrzymania tego ośrodka to 3 tysiące złotych, z czego jedynie 3/4 pochodzi z Narodowego Funduszu Zdrowia. O resztę muszą zadbać sami. – Cześć tych pieniędzy pozyskujemy od darczyńców i to instytucjonalnych, ewentualnie z dotacji UM czy wojewódzkiego, agencji rządowych – tłumaczy Michał Jurkiewicz, wiceprezes fundacji „Dom Nadziei”. Dodatkowa pomoc potrzebna będzie tu dużo bardziej. W planie jest budowa nowej placówki dla osób uzależnionych i przebudowa starego budynku. – Chcemy, żeby tu powstała taka poradnia dla dzieci i młodzieży, taka poradnia psychiatryczna, bo tego też brakuje. To będzie taka dochodząca placówka, gdzie dzieci mogą dochodzić na leczenie – stwierdza Karol Walas, specjalista ds.promocji w "Domu Nadziei".
O tym jak ważne jest specjalistyczna terapia wiedzą najlepiej ci, którzy z takiej pomocy korzystają. Marcin na terapii jest już od prawie 8 miesięcy. – Właściwie nie wychodziłem z pokoju, strasznie mi było tutaj ciężko, ale dostawałem dużo ciepła od ludzi. Dużo ciepła dostawałem od mojego opiekuna. Z problemami w takich ośrodkach borykają się nie tylko potrzebujący pomocy, ale także ci, którzy ją niosą. W tym domu pokłady nadziei na poprawę sytuacji są jednak ciągle niespożyte.