Mons Kallentoft: „W Europie są przerażające kraje, w których pączkuje dyktatura i nacjonalizm!” Przeczytajcie ten niesamowity WYWIAD!
Marta Guzowska: Jest Pan za przyjęciem uchodźców z Bliskiego Wschodu, czy jest Pan temu przeciwny?
Mons Kallentoft: Jestem jak najbardziej za. Chodzi przecież o zwykłe ludzkie współczucie. A także o przekonanie, że ten świat należy do nas wszystkich, nie tylko do garstki wybrańców jakimi, powiedzmy to otwarcie, są Europejczycy. Fakt, że urodziłem się w Szwecji, nie znaczy, że ten kraj do mnie należy. Ludzie mają prawo uciekać przed wojną i terrorem, mają też prawo gonić swoje marzenia. Migracja i imigracja to bardzo pozytywne zjawiska. Patrząc na kraje Europy widzę, że te najbardziej antyimigranckie to jednocześnie te najsłabiej rozwinięte. Nacjonalizm to straszna rzecz, to zawsze kostium, w który przebiera się niepewność i dochodząca do władzy dyktatura. Te tendencje w wielu europejskich krajach są zatrważające. Ludzie muszą się im przeciwstawić! Szczególną rolę do odegrania mają tu media, które nowi despoci próbują kontrolować.
MG: Czemu więc ludzie tak boją się uchodźców?
MK: Wielu ludzi obawia się, że uchodźcy zagrażają ich stylowi życia. Ale to bzdura. Przede wszystkim, nie ma czegoś takiego, jak niezmienny styl życia, ciągle musimy adaptować się do zmian. Społeczeństwo ulega ciągłym przemianom, od zawsze, nie dopiero od niedawna. Niektóry ludzie lubią zmiany, inni wolą, żeby ich życie było od początku do końca takie samo. Ale zawsze przykro mi się robi, kiedy patrzę na ludzi, którzy nie nadążają za swoimi czasami i którzy oskarżają uchodźców o całe zło tego świata.
MG: W Pana najnowszej powieści przetłumaczonej na język polski „Łowcy ognia”, jednym z głównych tematów jest współczesne niewolnictwo, ludzie z Azji pracujący w Europie (i nie tylko na tym kontynencie), za minimalną płacę lub w ogóle za darmo, czasem narażając swoje życie. Czy współczesne niewolnictwo jest obecnie wielkim problemem w Szwecji?
MK: Jak dotychczas nie, to są marginalne przypadki i mam nadzieję, że nie będzie ich więcej. Ale ten problem narasta w wielu krajach. Pisząc „Łowców ognia” starałem się sobie wyobrazić co byłoby (lub – patrząc na sprawy pesymistycznie – co będzie), jeśli ten problem dotarłby do Szwecji.
MG: W Pana książkach imigranci ani niewolnicy nie są potrzebni, i bez nich szwedzkie społeczeństwo ma mnóstwo problemów. Choroby, rozwody, alkohol, zaniedbywanie dzieci… Czy Szwedzi to w większości optymiści, czy pesymiści?
MK: Ja bym powiedział raczej, że optymiści. Owszem lubimy kryminały, w których są problemy i zbrodnie, ale to tylko książki. A w Europie są o wiele bardziej przerażające kraje niż Szwecja. Kraje, w których pączkuje dyktatura, prasa jest cenzurowana, na dziennikarzy wywierane są naciski, zakazuje się aborcji, a nacjonalizm kwitnie. To naprawdę większe problemy niż to, co mamy w Szwecji.
MG: Więc może jednak Szwedzi trochę z tymi swoimi problemami przesadzają… Dla wielu ludzi na całym świecie wasz kraj jest czymś bardzo bliskim raju. A jednak to Szwedzi zostali słynnymi na cały świat specjalistami od wyciągania na wierzch swoich problemów. Ale dlaczego to robicie? Dlaczego nie zamiatacie swoich grzechów pod dywan?
MK: Nie zgadzam się z tym punktem widzenia, to spore uproszczenie. Przede wszystkim wierzę w wolność i w dyskusję. W innych krajach często zaniedbuje się dyskusję, ukrywa się problemy w kącie, przykrywa dywanem nacjonalizmu i udaje się, ze wszystko jest dobrze. Wolę już wywlekać trudne sprawy na światło dzienne i otwarcie o nich mówić.
MG: W szwedzkich kryminałach, a Pana nie są wyjątkiem, jest dużo policyjnej pracy zespołowej. Nie ma w nich miejsca dla samotnych wilków?
MK: Ależ moja bohaterka, Malin Fors, jest trochę takim samotnym wilkiem. Musi sama mierzyć się ze swoimi sprawami: alkoholizmem, lękiem o córkę, trudną relacją z mężczyznami… Natomiast jeśli idzie o pracę, starałem się pokazać w miarę realistycznie działania policjantów. A to zawsze jest praca zespołowa.
MK: To wszystko prawda. Oprócz tego mamy też bardzo silną etykę pracy. Bywa również, że mamy o sobie bardzo dobre zdanie, generalnie uważamy, że jesteśmy lepsi od innych, mamy wyższe standardy moralne. To oczywiście bzdura!
MG: A Pan jest optymistą, czy pesymistą? Pytam o to, ponieważ w Pana książkach wiele jest okrucieństwa, życiowego okrucieństwa. Zawsze jest na coś za późno, nie da się wynagrodzić straty, zła… Czy to są Pana poglądy?
MK: W literaturze najbardziej lubię gatunek noir. A noir zawsze oznacza pesymizm. Ale lubię to tylko w sztuce. Moja filozofia życiowa to miłość, zrozumienie i przede wszystkim osobista wolność. Nienawidzę wszelkich form dogmatyzmu i nacjonalizmu.
MG: Pana książkowy pesymizm pasuje do ogólnego pesymizmu w ostatnich czasach. Czy myśli pan, że świat się kończy?
MK: Nie. Żyjemy w okresie zmian, ale raczej nie uda nam się spowodować końca świata. Chociaż on się na pewno zmieni. Przypuszczam jednak, że jego siłą napędową nadal będzie żądza władzy, chciwość i pragnienie miłości.
MG: Jak Pan uważa, co pomoże ocalić świat?
MK: Mniej nacjonalizmu, więcej empatii i głębokie zrozumienie, że miejsce, w którym żyjemy, woda, którą pijemy i ziemia, po której chodzimy nie są naszą własnością. Dorzuciłbym jeszcze: nie słuchać demagogów, oni chcą naszego życia i naszych dusz…
MG: Prowadzi nas to do naszego tradycyjnego ostatniego pytania: jaką książkę ocaliłby Pan przed końcem świata.
MK: Wystarczyłaby mi tylko jedna: „Krwawy południk” Cormaca McCarthy’ego.
Materiał powstał we współpracy z portalem www.smakksiazki.pl