reklama
Kategorie

„Nigdy nie wiadomo, co się zastanie na dole”. Jak ratownicy z CSRG ratują górników w kopalni

Najpierw jest informacja dla dyżurnego o wypadku na kopalni – co się stało i gdzie. Później dopytywanie – czy chodzi o akcję zawałową, czy może pożarową. Po kilku chwilach dziesięciu ratowników z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu siedzi już w wozie bojowym. Jadą na ratunek.

„Wypadek-kopalnia” to hasło, które zwłaszcza na Górnym Śląsku mrozi wszystkim krew w żyłach. Przez lata zostało wpisane w nasze śląskie DNA. A tak jak opisaliśmy wygląda dość uproszczony schemat interwencji ratowników, gdy w kopalni dojdzie do dramatycznych wydarzeń.

Śledztwo pod choinkę? Detektyw Monk od grudnia w Telewizji TVS!

ZOBACZ RÓWNIEŻ

Jak pracuje centralna stacja ratownictwa górniczego

– Nasze pogotowie ratownicze dyżuruje 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Wspierają nas trzy okręgowe stacje ratownictwa, które znajdują się w Bytomiu, Jaworznie i Wodzisławiu Śląskim. Warto jednak podkreślić, że my jesteśmy wsparciem sił i środków do akcji ratowniczej. O tym, czy akcja się rozpocznie decyduje dyrekcja kopalni. Jeśli potrzebują naszej pomocy – wówczas pomagamy – mówi Robert Wnorowski z CSRG w Bytomiu.

Podobnie było w przypadku akcji w kopalni Bielszowice. Dla ratowników bardzo istotne jest, z jakim typem zdarzenia mają do czynienia. Od tego zależy, jaki sprzęt mają ze sobą zabrać, przynajmniej w małym stopniu wiedzą, czego mogą się spodziewać. Choć tego nigdy nie da się przewidzieć – kilkaset metrów pod ziemią mogą napotkać na różne trudności.

– Procedura rozpoczęcia akcji jest taka, że najpierw dyspozytor CSRG otrzymuje informację o tym, czego ona dotyczy. To bardzo istotne, czy jest to akcja zawałowa, czy pożarowa – ratownicy muszą wiedzieć, jaki sprzęt ze sobą zabrać. Gdy tylko uzyska taką informację ratownicy w ciągu chwili znajdują się w wozie bojowym, ten na sygnałach jedzie na miejsce. Z CSRG zawsze wyjeżdżają dwa zastępy zawodowe – czyli 10 osób. Oprócz nich jest jeszcze lekarz. Dyżurują 12 godzin – dodaje Wnorowski.

Katastrofy w kopalniach na Śląsku

W XXI wieku w województwie śląskim doszło do kilku katastrof górniczych. W 2002 roku w KWK Jan-Mos w Jastrzębiu Zdroju dochodzi do wybuchu pyłu węglowego. Ginie 10 osób. Cztery lata później KWK Halemba – wybuch metanu i pyłu węglowego. Życie tracą 23 osoby. Dramatyczne wydarzenia rozgrywają się też w 2009 roku w KWK Wujek-Ruch Śląsk w Rudzie Śląskiej. Po zapłonie i wybuchu metanu ginie 20 osób. W ostatnich kilku latach jedną z największych tragedii była ta, która rozegrała się w KWK Zofiówka w Jastrzębiu-Zdroju. Zginęło pięć osób.

– W ostatnich latach najtrudniejszą akcją była ta, którą prowadzono w kopalni Zofiówka. Tam było poważne zagrożenie metanowe, do tego pojawiły się wstrząsy wtórne, było ich kilka. Ratownicy zmagali się również z wyciekiem wody. To była bardzo niebezpieczna sytuacja dla ratowników. Trzeba jednak podkreślić, że żadna akcja ratownicza nie jest taka sama – nigdy nie wiadomo, co zastanie się na dole – mówi Robert Wnorowski z CSRG.

Najważniejsze jednak, żeby zastać żywego człowieka. Bo z takim nastawieniem ratownicy zawsze ruszają na akcję. Jadą po żywych.

Paweł Jędrusik

 

PRZECZYTAJ KONIECZNIE

Wstrząs w kopalni Bielszowice: Ratownicy dotarli do drugiego górnika. Nie mamy dobrych wieści

Zaginęła we wrześniu. Teraz odnaleziono jej zwłoki. Makabryczne odkrycie w Gliwicach

Nowe obostrzenia na święta! To już pewne!

Pokaż więcej

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button