Jest już nowy serial Shōgun. A pamiętacie Shōguna z Chamberlainem?
Pierwsze odcinki nowego serialu „Shōgun” są już dostępne na Disney+. Czy serial „Shōgun” z 2024 r. wzbudzi porównywalne emocje, jak serial z Richardem Chamberlainem i Toshirō Mifune, który oglądaliśmy pierwszy raz w Polsce prawie 40 lat temu?
Czy wiecie, kiedy polscy telewidzowie po raz pierwszy obejrzeli serial „Shōgun”? Jeżeli byliście wtedy wśród nich, musicie mieć co najmniej… No cóż, najmłodsi z nas, którzy oglądali premierę telewizyjną „Shōguna” w TVP (bo wyrozumiali rodzice nie posłali ich wtedy jeszcze spać) i byli w w takim wieku, że mogą to oglądanie pamiętać, dobiegają dziś pięćdziesiątki. Gdyż – przypominamy – polska premiera „Shōguna” miała miejsce 1 stycznia 1985 roku.
„Shōgun” jak „Dom”? Koniec świata!
Był to wtorek, ale noworoczny – więc wolny. Kolejne odcinki emitowano w niedzielne wieczory. Gromadziły przed telewizorami ogromną publiczność. „Shōgun” uplasował się w ścisłej czołówce najpopularniejszych seriali dziesięciolecia 1976-1985, na równi z polskim serialem „Dom”. Oba oglądało po 75% telewizyjnej widowni. Większą pozyskały sobie tylko „Niewolnica Isaura” (81%), „Pogoda dla bogaczy” (78%) oraz „Trzecia granica” ex aequo z „Kojakiem” (po 76%).
Pozostając jeszcze przy telewizyjnych statystykach tamtych lat – wśród najwyżej ocenianych przez widzów seriali „Shogun” znalazł się na miejscu trzecim (68% ocen bardzo dobrych). Wyprzedziły go jedynie „Niewolnica Isaura” (71%) i druga część „Pogody dla bogaczy” (70%). Pokonał zaś „Powrót do Edenu” (67%), czy „Szpital na peryferiach” (66%).
Doktor Kildare i admirał Yamamoto
Richarda Chamberlaina, występującego w głównej roli angielskiego przybysza do XVI-wiecznej Japonii Johna Blackthorne’a, Polacy znali już dobrze jako doktora Jamesa Kildare’a. Czyli bohatera kultowego serialu medycznego z lat 60. „Doktor Kildare” był jednym z pierwszych zachodnich seriali, jakie trafiły na polski ekran. Dopiero w gierkowskich latach 70. było ich więcej. Jak np. popularny, a w Polsce emitowany do dziś na antenie TVS „Columbo”. Przystojny amerykański lekarz zyskał u nas rzesze wielbicieli. A zwłaszcza wielbicielek. Tych ostatnich przybyło Chamberlainowi wraz z hollywoodzkim filmem „Trzej Muszkieterowie” z 1973 r. oraz jego kontynuacją „Czterej muszkieterowie” (1974), gdzie aktor zagrał czarującego Aramisa.
Zważywszy przeciętnie słabą znajomość kina japońskiego u Polaków, dużą rozpoznawalnością cieszył się też u nas Toshirō Mifune. W „Shōgunie” – odtwórca roli japońskiego arystokraty Yoshiego Toranagi. Wyrazisty Mifune grał bowiem wcześniej w znanych w Polsce filmach Akiro Kurosawy. Takich jak „Rashōmon” czy „Tron we krwi”, a przede wszystkim „Siedmiu samurajów”. Zaś kilka lat wcześniej Mifune pojawił się na ekranach polskich kin jako admirał Isoroku Yamamoto w filmie wojennym „Bitwa o Midway”.
Słabiej znany w Polsce był wtedy John Rhys-Davies, w „Shōgunie” żywiołowy hiszpański żeglarz, rywal a zarazem przyjaciel Blackthorne’a – Vasco Rodrigues. Wspaniały brytyjski aktor, pomimo że występował w emitowanych już u nas serialach „Czarny Królewicz” i „Ja, Klaudiusz”, to swoje najsławniejsze filmowe role Egipcjanina Sallaha w filmach o Indiana Jonesie czy krasnoluda Gimlego we „Władcy Pierścieni” Petera Jacksona miał dopiero przed sobą.
Polscy kinomani bez trudu za to rozpoznali w „Shōgunie” rodaka. W złowrogiego portugalskiego kapitana Ferreirę wcielił się Vladek Sheybal. Ten zagrał przed laty u Andrzeja Wajdy w „Kanale”, a już na emigracji wystąpił w Bondzie „Pozdrowienia z Rosji” (ten niestety nie trafił na ekrany PRL-owskich kin). Rolę mistrza szachowego Kronsteena dostał dzięki Seanowi Connery’emu, z którym się przyjaźnił.
Hai, Toranaga-sama!
Widowiskowy „Shōgun” wywołał u Polaków niekwestionowane, choć przeważnie powierzchowne zainteresowanie japońską kulturą (w rękach chłopców każdy gruby kij przeistaczał się w samurajski miecz) czy wręcz językową modę. Nieformalne polecenia potwierdzano więc (też nieformalnie) japońskim „Hai!”, zaś widok delikwenta w stanie upojenia alkoholowego komentowano słowami „Za dużo sake”.
O praktycznej nieznajomości japońskiej historii świadczyły spekulacje widzów na temat dalszego rozwoju akcji w kolejnych odcinkach. Włącznie z wysuwaniem przypuszczeń, że to Blackthorne – dla Japończyków Anjin-san – zostanie na końcu tytułowym shōgunem. Na co oczywiście jako obcokrajowiec nie miał najmniejszej szansy. W wyniku ostatecznej rozgrywki o władzę w Japonii shōgunem został Toranaga. Czy też raczej jego historyczny pierwowzór Ieyasu Tokugawa. Jednak w czasach PRL ten rozdział dziejów Japonii – czyli Sengoku – był słabo znany Polakom.
Mało kto też wiedział o tym, że także sam Blackthorne, postać stworzona przez brytyjskiego pisarza Jamesa Clavella („Shōgun” jest ekranizacją jego powieści) wzorowany był na autentycznej postaci Anglika Williama Adamsa. Inspiracji do wykreowania Blackthorne’a doszukiwano się więc nawet w kolejach losu… XVIII-wiecznego Polaka, Maurycego Beniowskiego. No ale ani internetu, ani tym bardziej Google’a czy Wikipedii jeszcze wtedy nie mieliśmy. Zaś książka Gilesa Miltona „Samuraj William”, szczegółowo opowiadająca o tym, jak to z Adamsem było naprawdę, miała wyjść w Polsce dopiero w 2004 r.
Serial „Shōgun” po latach
W PRL-u nie ukazało się też tłumaczenie książki Clavella. Trafiło na półki księgarń dopiero w 1992 r. I zniknęło z nich w mgnieniu oka, wymiecione przez zgłodniałych dobrej powieści historycznej czytelników. Sentymenty żyją nadal w XXI wieku. Wydanie serialu na DVD również nie mogło narzekać na brak amatorów. Nawet dziś osiąga zawrotne ceny w obiegu wtórnym. Mimo iż pod względem warsztatowym, realizacyjnym i wizualnym „Shōgun” się zestarzał. I to nie umknie uwagi jego dzisiejszego widza. Niemniej głośny i nagrodzony trzema Złotymi Globami serial „Shōgun” z 1980 r. zalicza się do klasyki gatunku. A dla milionów Polaków stanowi źródło nostalgicznych wspomnień. Czy i jak będziemy wspominać po latach remake „Shōguna” z roku 2024? Zobaczymy.
To był hit w telewizji
OGLĄDAJ W TVS: