Powieść Niny Majewskiej-Brown „Jak się nie zakochać” czyli …romans dla prawdziwych facetów? [WYWIAD]
Z Niną Majewską-Brown, jedną z najlepszych polskich autorek literatury kobiecej, nie tylko o jej najnowszej książce "Jak się nie zakochać" rozmawia Adam Szaja z portalu www.smakksiazki.pl
Chciałbym, żebyśmy porozmawiali o literaturze kobiecej z perspektywy faceta, który Pani książki przeczytał.
Dał Pan radę?
Skoro tu siedzę, to dałem radę. Żyjemy w takim świecie, że większość osób chce się zakochać. A jak tego uniknąć?
Zakochanie jest najfajniejszą rzeczą, która może nam się przydarzyć. I te motyle w brzuchu i nadzieja, że się nie będzie samemu, to jest chyba najlepsza rzecz jaka istnieje. Ale książka traktuje tak naprawdę o tym, jak wpuścić nową osobę do swojego życia, a to dotyczy przecież
i faceta i kobiety. Teraz zaproszenie nowej osoby do naszego domu, pełnego dzieciaków, pełnego życia rodzinnego, to jest potężna odpowiedzialność. Ta odpowiedzialność jest więc jakby podwójna – za siebie i swój układ, ale też za układ z dziećmi.
Literatura, którą Pani pisze jest przede wszystkim przeznaczona dla kobiet, ale dlaczego powinni ją przeczytać mężczyźni? Bo ja mam wrażenie, że to jest swego rodzaju wskazówka dla facetów, jak kobiety reagują na pewne sytuacje.
No taki był zamysł. Piszę o tym co czuję najlepiej. Podobno tak jest zawsze z pierwszą książką. Moja traktuje o kobiecie dojrzalej wiekowo, co nie znaczy, że ona jest emocjonalnie dojrzała. Cały czas te sytuacje, które jej się przytrafiają, zmuszają ją do odbudowania swojej dojrzałości na nowo i odnajdywania nowych ścieżek w swoim życiu. Natomiast ta książka ma, mam nadzieję, że tak jest, mnożyć pewne mechanizmy myślenia. Nie wiem czy jest instruktażowa, ale my kobiety takie jesteśmy w dużym stopniu, więc panowie mogą się o nas sporo dowiedzieć.
Mogą się dowiedzieć jakie są kobiety naprawdę.
Przynajmniej niektóre.
Przynajmniej niektóre…
To jest książka o naszych pragnieniach, brakach, obawach o tym całym lęku, który niesie życie. To brzmi strasznie banalnie w oderwaniu od tego, co się tam dzieje w książce, bo główna bohaterka przezywa absolutne katharsis. Tak potężna strata, która jest nie do wyobrażenia i wyjście z tego wymaga dużej odpowiedzialności. Właściwie gdyby nie to drugie dziecko, które się pojawia, druga młodsza córka, to podejrzewam, że ona mogłaby to wszystko sobie odpuścić. Ale dla tego dziecka musi budować świat na nowo. Świat ekonomicznie inny, emocjonalnie inny, poczucie bezpieczeństwa zupełnie inne. Wszystko inne. I to jest ten trud i wysiłek, to jest też takie pokazanie kobietom, że się da, że można. Nie jest łatwo, ale można. Więc to nie jest smutna historia.
Główna bohaterka Pani książek, Nina, to taka mieszanka Pani uczuć, pragnień, lęków?
Na pewno w dużym stopniu tak. Ale Nina nie jest mną, tak? Nina jest posklejana… Ninę tworzą opowieści różnych osób. Podejrzane, podpowiedziane. To są też emocje oczywiście moje. Ta książka powstała z mojego największego strachu. W momencie kiedy powstał pomysł na napisanie książki, zaczęłam się zastanawiać, co w książce by mnie najbardziej poruszyło i doszłam do wniosku, ze w moim życiu osobiście najbardziej poruszyłaby mnie strata. To nie musi być od razu śmierć, wystarczy ciężka choroba, utrata pracy… jakiś element mojego poskładanego życia przełożony gdzieś obok spowoduje, że zachwieje się cała struktura. I sobie pomyślałam, że jednak strata i śmierć byłaby taką rzeczą, przez którą chyba nie byłabym w stanie przebrnąć. W tej książce zmierzyłam się z moimi uczuciami, z moimi emocjami. No więc tak, książka jest bardzo moja.
Pisanie oczyszcza?
Pisanie jest swoistą psychoterapią, w trakcie której człowiek musi udzielić sobie obiektywnych, subiektywnych odpowiedzi na obiektywne pytania. Pisanie bardzo mnie zmieniło.
Doświadczenie w pracy w wydawnictwach coś daje przy pisaniu książek, czy jest zupełnie bez znaczenia?
Bez znaczenia. Natomiast praca w wydawnictwach daje niesamowitą świadomość tego, z jakimi niesamowitymi górami człowiek się mierzy i uczy naprawdę dużej pokory. Przynajmniej w moim przypadku. Świadomość tego, ile maszynopisów spływa do wydawnictw codziennie, ile osób pisze i próbuje. To jest jak los na loterii – żeby być wylosowanym z tej całej ogromnej liczby kartek. Żeby ktoś po to sięgnął, przeczytał i żeby się spodobało. Dobrych piór na rynku jest cała masa, nie tylko polskich, ale i zagranicznych. Ja też skończyłam dziennikarstwo i bardzo świadomie wymyśliłam postać i język, którym piszę. Przeanalizowałam dokładnie literaturę kobiecą, zwłaszcza język, którym posługują się autorki i mam nadzieję, że udało mi się stworzyć coś, co nie jest w Polsce tak popularne. Trochę inaczej piszę, to znaczy piszę bardziej otwarcie, nie pudruję rzeczywistości. Jak mi coś upada to mówię „kurwa”. a nie „o jejku”, no bo tak mówimy, tak? Tacy jesteśmy. Dlatego też wielka wdzięczność i ukłon w stronę redaktorek, które na początku bardzo poprawiały dialogi, w takie ładne poprawne, na przykład poprawiały: „Klara chodź!” na „Klaro chodź”. I to taka nasza wspólna praca, że udało nam się zostawić tę niepoprawność dialogową, która jest jednak życiową niepoprawnością. No bo w życiu codziennym, na ulicy mówimy inaczej.
W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że sukces zależy od dobrego maszynopisu i szczęścia.
No bo tak jest.
Pani miała jedno i drugie.
No trafiło mi się, tak. Ale głęboko wierzyłam w to, że się uda. W tej książce dałam całą siebie i miałam takie poczucie, że to jest fajna, dobra rzecz. To brzmi absolutnie nieskromnie, ale to jest chyba tak, że taką energię jaką wnosimy w coś co robimy, niekoniecznie pisanie, to może być zupełnie inna bajka, inna dziedzina, ale ta dobra energia powoduje, że też jest nam łatwiej się przebić. Więc ja absolutnie oddałam kupę dobrej energii tej książce.
Nawiązując jeszcze do książki – teściowie to samo zło?
Nie, teściowie to może być bardzo fajna instytucja. To mogą być bardzo fajni ludzie, tylko problem polega na tym, że obie strony muszą chcieć. I w momencie, jeżeli pokolenie naszych rodziców wymaga od nas tylko i wyłącznie szacunku i na tym się opiera no to jest to zdecydowanie za mało. Ale myślę, że ta historia, to nie jest historia moich teściów. To jest historia podejrzana, przeczytana w różnych reportażach, w różnych opracowaniach i też trochę w takich psychologicznych badaniach, że to pokolenie naszych rodziców zostało wychowane w zupełnie innych okolicznościach, innych warunkach, innym zestawie reguł, zasad i oczekiwań. I w momencie kiedy my, czterdziestolatkowie próbujemy żyć na własną rękę i trochę się oderwać, to rodzi to konflikty. Wystarczy rozejrzeć się dookoła. Rzadko kto z tych starszych osób ma ten luz żeby pozwolić synowej czy zięciowi mówić sobie po imieniu.
Jaki jest odbiór czytelniczek? Piszą maile, listy?
Zaskakująco dobry. Największym sukcesem jest to, że one się utożsamiają z Niną. „Napisała pani o mnie, przecież ja tak czuję”. „To jest moja historia”. I to jest chyba najbardziej pozytywne. A druga rzecz, to chyba największy komplement, gdy panie mówią: „oj, jak się śmiałam, jak się śmiałam. Potem jak płakałam, jak płakałam”. I chyba poruszenie takich delikatnych nutek i strun to chyba największy sukces pisarza.
Powiedziała Pani, że to są historie przeżyte, zasłyszane, podpowiedziane.
Ale fabuła jest bardzo wymyślona.
Fabuła jest wymyślona, ale czy zdarzyło się tak, że ktoś ze znajomych się identyfikował z tymi przeżyciami?
Oczywiście.
I powiedział: „o, tu opisałaś mnie”?
Może niekoniecznie mnie, ale moją koleżankę, znajomą. Sporo osób się może odnaleźć. I bliskich i nie bliskich. Bo to są historie, które się przydarzyły. Rozstania, śmierci. Próba przezywania tego w taki, a nie inny sposób. To są sytuacje, które się przydarzają wielu osobom, więc nie ma problemu żeby się w tym odnaleźć. Natomiast, ja w którymś momencie doszłam do wniosku, że nie mogę brać odpowiedzialności za to, co kto wyczytuje w książce, bo każdy wyczyta to, co chce. Zaskakują mnie niektórzy znajomi czy rodzina, odczytując treści, których ja tam nie zawarłam i odnosi to do konkretnych osób i sytuacji, gdzie w ogóle nie miałam takiego zamiaru. Jest to dla mnie zaskakujące. Ale to jest trochę tak: uderz w stół, a nożyce się odezwą. Taka wisienką na torcie był „Notes kuchenny”, który się ukazał niedawno, czyli zbiór odręcznie pisanych przepisów z autorskimi rysunkami. I wydawało mi się, że to już jest tak cukierkowo różowe, notabene w połowie puste, więc tam już absolutnie nie ma się kto o co obrazić – a też można.
A o co się przy tym ludzie obrażali?
Ze niedostatecznie podziękowałam, że niedostatecznie uhonorowałam. Więc to co siedzi w ludziach i w głowach ludzi, jakie mają problemy osobiste, które przekładają potem na zewnętrzny świat, to jest po prostu nieprawdopodobne. Można zwariować po prostu.
Odchodzi teraz Pani trochę od literatury kobiecej. Wchodzi Pani w kryminał. To będzie chwilowy oddech i potem powrót?
Na pewno wrócę do historii Niny. I mimo tego, że ostatnia historia ukazała się parę miesięcy temu, czyli „Jak się nie zakochać”, to panie pytają, proszą i nawet miałam taki pomysł, żeby próbować pisać to w internecie, ale brakuje mi trochę czasu na robienie dziesięciu rzeczy naraz. Podobno kryminał jest taką wisienką na torcie literackiego dzieła. Chcę się zmierzyć z zagadką, to jest takie wyzwanie, które sobie postawiłam. Każdy lubi rozwiązywać zagadki i każdy będzie próbował ja odgadnąć. Jest łatwiej utrzymać czytelnika do ostatniej strony – kto zabił, gdzie. W powieści obyczajowej trzeba mieć naprawdę fajny pomysł, żeby ten czytelnik chciał z nami zostać do końca.
Odczuwa Pani, że ludzie w pewien sposób drwią z literatury kobiecej, że traktują ją jako literaturę gorszego sortu?
Tak jest niestety. Dlatego ja teraz się odcinam kryminałem. Nie dlatego, żeby komuś coś tam udowodnić, ale dlatego, że mam taką potrzebę duchową. To dopiero uświadamia mi reakcja znajomych, że „o Jezu, kryminał!”. Dla mnie to jest chore, bo przecież nie ma nic złego w dobrym romansie. To, że kobiety to czytają to jest jakieś pokłosie Harlequinów, które kiedyś się pojawiły i takich banalnych historii o miłości. Ale kobiety tego potrzebują. To jest chyba takie świadectwo tęsknot kobiety za miłością, za akceptacją, za byciem tą księżniczką. To jest chyba ta tęsknota za miłością i akceptacją. I nie ma nic złego w tym, że o tym czytamy. Nie każdy musi czytać Tołstoja. Ważne, że czyta. Ale rzeczywiście tak jest, że ta literatura kobieca jest postrzegana inaczej.
Bo?
Bo się wydaje, że jest nudna, banalna, o miłości. Co można napisać o miłości.
A jak się okazuje, można dużo.
Można dużo. I ta miłość może być pretekstem do całej historii. Miłość nie jest niczym złym.
Wręcz przeciwnie.
źródło: www.smakksiazki.pl